Przyzwoitość.
Bóg, honor i Ojczyzna! Lubimy! Może ostatnio trochę mniej, gdyż zostały one skutecznie ośmieszone patriotyczno-mesjańskim patosem pewnych środowisk, jednak generalnie jesteśmy na tak… Szczególnie rocznicowo i odświętnie! Kiedy jednak spojrzymy na tę nieznośną i upierdliwą codzienność naszego bytowania… smakowania życia…
Bóg, honor i Ojczyzna… Wyparowują nagle, gdy np. chcemy sprzedać nasz używany samochód. Są nieobecni, gdy cofamy licznik przejechanych kilometrów, zdecydowanie nie mamy ich na ustach ani w sercach w momencie podpisywania zaniżonej (czyli sfałszowanej) faktury VAT. W takich sytuacjach honor zwykle przegrywa z „życiową zaradnością”, Ojczyzna i tak przecież da sobie jakoś radę pomimo zaniżonego podatku na jej rzecz, zaś Pan Bóg… No właśnie – co zrobić z Panem Bogiem? Oczywiście można hipotetycznie założyć, iż jest On tak bardzo „duchowy”, że nie interesują Go cielesne i przyziemne banały takie jak podatki czy prawdziwy stan licznika. Albo, że w podobnych sytuacjach zwykł odwracać (z pewną taką nieśmiałością???) głowę… Albo, że On to zasadniczo już niedowidzi i niedosłyszy…
Albo, że jest głupcem, któremu sympatycznie jest raz w roku, nieco alkoholowo-zachrypłym głosem ryknąć „W żłobie leży”; zaś 10-ego każdego miesiąca, z bólem i goryczą machnąć kułakiem: „Gdzie byłeś, gdy TU-154 wrył się w ziemię pod Smoleńskiem?!!!”
Przyzwoitość.
Ostatnimi laty, na ważność tejże, wskazywał parokrotnie Władysław Bartoszewski. Jednakowoż nie przebił się z nią szerzej do naszej świadomości, ponieważ pomimo swojej przepięknej biografii, na starość (wg. „patriotów”) odebrało mu rozum, co potwierdził niezbicie afiszując się żydowsko-masońskimi sympatiami. A o nich jest dużo ciekawiej porozprawiać przy piwie niż np. zdobyć się na refleksję, że ściąganie na egzaminie jest oszustwem. Ergo – jeżeli JA ściągam, tzn., że JA jestem oszustem. Oszustem wobec Boga, honoru i Ojczyzny… a także wobec wykładowców, innych studentów, przyszłych pracodawców, zleceniobiorców itd. itd.
Lecz jakie to ma znaczenie??? Oni też kiedyś ściągali!!! (ściągają dzisiaj…)
Wielomilionowe malwersacje, wszechobecna korupcja… Czyż pierwszym nieśmiałym kroczkiem do nich nie jest „ratunkowe” zaglądnięcie przez ramię do sąsiada na teście z matmy?
Jednak któż dzisiaj tak pomyśli?!
Za to, jacy jesteśmy wszyscy oburzeni na naszych europosłów, pobierających diety wysokości 304 euro za każdorazowe uczestniczenie w posiedzeniach parlamentarnej komisji ds. UE, które to uczestniczenie nierzadko (jak ustalili bezczelni dziennikarze) sprowadza się do złożenia podpisu na liście obecności i natychmiastowego opuszczenia sali… Bardzo jestem ciekaw jak ci szlachetni reprezentanci Ojczyzny (rozumiem, że Boga i honoru też!), zachowywali się na klasówkach i egzaminach?
Przyzwoitość.
Mógłbym jeszcze co nieco w tym kontekście zająknąć się o prawdomówności, słowności, punktualności, siadaniu za kierownicą po kielichu, łapówkarstwie, solidności w pracy, ale chyba nie ma sensu…
Nie ma sensu, ponieważ gdy raz na jakiś czas ruszy nas sumienie, odpokutowujemy nasze grzechy np. zadaną „karą” zmówienia określonej (czyli większej) liczby pacierzy. Taka „pokuta” zdejmuje z naszych barków dokuczliwe poczucie winy i znowu stajemy się lekkimi i wolnymi jak ptaki. Wolnymi także od, wydawałoby się z pozoru, dosyć elementarnej refleksji, że jeżeli rozmowę z Bogiem traktujemy w kategoriach kary a nie przywileju, to wszyscy jesteśmy reżyserami i aktorami w „Milczeniu owiec”.
Szanowny Czytelniku. Prawdziwymi jesteśmy wtedy, kiedy żywimy przekonanie, że nikt nas akurat nie widzi. Albo wtedy, gdy spontanicznie nie zastanawiamy się, jak powinniśmy postąpić, żeby „być prawdziwymi”. W moim przekonaniu, tak wygląda jedyny sensowny kontekst refleksji nad przyzwoitością. Tyle że nikt oczywiście nie zadekretował obowiązku „bycia przyzwoitym”. Za jego nieprzestrzeganie nie idzie się do więzienia, (choć owoce braku przyzwoitości mogą do spoglądania w niebo przez kraty, boleśnie doprowadzić). To w naturalny sposób skutkuje tym, że moje pisanie można potraktować albo jako próbę (nieudolną?) wzbudzenia jakiegoś tam elementarnego moralnego zastanowienia, albo jako sarkastyczne zawracanie głowy odrealnionego, starszego pana. Dobrze (chyba?) byłoby się jednak na coś w życiu zdecydować. Nie ma bowiem moim zdaniem, większej ohydy, nad zakłamaną koegzystencję „Boga, honoru i Ojczyzny” z nieuczciwie zdanym egzaminem lub „przekręconym” licznikiem kilometrów…
Przyzwoitość.
A może raczej nieprzyzwoitość? Honor i Ojczyznę można omamić, jak to się zdarza wśród Polaków nie od wczoraj – jednak co w tym kontekście począć z Bogiem? Jeżeli bowiem jest On abstraktem, zabobonnym owocem naszych zalęknionych umysłów, to nie ma kłopotu – tylko po co wtedy zmawiać „karne pacierze”? Lecz jeżeli jest Tym, za kogo się podaje na kartach Biblii, czyli Osobą, która wszystko wie, myśli i czuje – to co wtedy??? Co wtedy z nami będzie??? Na ile bowiem potrafię czytać ze zrozumieniem, Biblia przedstawia Go jako kogoś „do bólu” PRZYZWOITEGO…